Home Felietony Wspomnienie o Andrzeju Kawie

Sklep

MSTS"Stefanski"

 

 

Wspomnienie o Andrzeju Kawie PDF Print E-mail
Written by Zbyszek   
Sunday, 13 January 2013 11:18
Od piłki do piłki.




Szok, niedowierzanie, a potem rozpacz i bezradność.Teraz powoli przychodzi automatyczna akceptacja, bo życie toczy się dalej.
Tak u mnie następuje oswajanie się ze śmiercią jednej z ważniejszych osób w moim życiu.
Moja trauma trwa dalej, a w takich chwilach mam ambiwalentny stosunek do swojego portalu.
Z jednej strony chęć przekazania swoich wspomnień o Andrzeju.
Z drugiej strony związane z tym cierpienie, bo Andrzeja już tutaj nie ma.
Andrzeja poznałem prawie już 30 lat temu na hali nr.2 gdańskiego AWF.
Trenowaliśmy wtedy w grupie Jurka Grycana u boku Andrzeja Grubby, Leszka Kucharskiego, Andrzeja Jakubowicza i innych.
Andrzej Kawa był wtedy studentem gdańskiej uczelni - jednym z najlepszych swojego rocznika.
Andrzej przyłączył się do naszej grupy i jakiś czas z nami trenował.
Bardzo szybki, niesamowicie ambitny, z techniką na bakier tak go na początku pamiętam.
Szybko się zaprzyjaźniliśmy, bo mieliśmy podobne wizje i podobne ambicje.
Pisanie teraz o tych wspaniałych czasach boli.
Boli, bo przede wszystkim nie ma Andrzeja wśród nas.
Boli, bo nie ma sali nr.2 zabranej przez zakład Gimnastyki AWF.
Boli, bo zaprzepaszczono szansę uczynienia z tenisa stołowego być może nawet narodowego sportu.
Byliśmy z Andrzejem naocznymi świadkami potęgi polskiego tenisa stołowego (Grubba, Kucharski) i narodzin polskiej szkoły tenisa stołowego (Krzeszewski, Błaszczyk).
Myślę, że to nas ukształtowało na zawsze, że Polak potrafi!

Piszę o tym dlatego, że Andrzej nie miał oporów w mówieniu potem - już jako działacz i urzędnik - o możliwości stworzenia w Polsce jednego z najlepszych systemów szkolenia i organizacji na świecie.
Szybko zostaliśmy trenerami.
Andrzej jeśli dobrze pamiętam zaczął w 1987 roku, ja rok później.
Andrzej zaczynał pracę i prowadził ją prawie przez 10 lat na granicy egzystencji materialnej.
Przykładów mógłbym podawać mnóstwo, ale niech jeden wystarczy.
Jako pracownicy ośrodka centralnego PZTS w Gdańsku dostawaliśmy jako wynagrodzenie przez długi czas 4 okładziny miesięcznie, które jeszcze musieliśmy sami sprzedać.
Rodzina Andrzeja wynajmowała przez lata w piwnicy mieszkanko o powierzchni może 20 metrów kwadratowych.
A w krótkim czasie urodziła się dwójka dzieci...
Ale to się nie liczyło, przynajmniej na początku.
Żyliśmy marzeniami, wizjami i spędzaliśmy tylko w pociągach ok. 30 dni rocznie...
Pamiętam taki wyjazd do Vlasima na międzynarodowe sympozjum (chyba rok 1988).
Pojechaliśmy we trójkę: Andrzej, Jurek Grycan i ja.
Tłukliśmy się kilkanaście godzin w kuszetce naszej PKP i przegadaliśmy całą noc.
Na domiar złego Andrzej przytrzasnął sobie drzwiami od wagonu palec i bardzo go bolało (mam takie zdjęcie).
To było wszystko nieważne.
Nazajutrz wstaliśmy rześcy i gotowi, w świetnych humorach gotowi na nową wiedzę.
Nic się nie liczyło, chcieliśmy być najlepsi.
Prowadziliśmy potem wspólnie z Andrzejem zajęcia w ośrodku PZTS w Gdańsku.
Jednocześnie prowadziliśmy zajęcia ze swoimi grupami klubowymi.
Oprócz ukształtowanych, przejętych zawodników prowadziliśmy grupy naborowe.
Spędzaliśmy na sali po 8-10 godzin dziennie, by potem z 1-2 godziny grać piórkiem przeciwko sobie.
Teraz jak to wspominam to myślę, że my chyba nie byliśmy normalni...
Natłukliśmy przez te lata na pewno kilkaset metali od województwa poprzez strefę aż do MP.
Z Andrzeja grup treningowych tamtych czasów warto wymienić takie nazwiska jak: Alida Blok, Beata Wrońska, Ania Smolińska-Kusińska, Maciek Zakryś, częściowo Ania Januszyk, Iwona Kłodnicka.
Co mnie teraz zastanawia to fakt, że Andrzej z podobną pasją i zaangażowaniem pracował z medalistkami MP jak i początkującymi, mniej uzdolnionymi, czy starszymi.
Dla niego liczył się fakt, że pracuje z tymi, którzy chcą.
Myślę, że po tym poznaje się prawdziwego trenera.
Lata leciały.
Chcieliśmy coś zmienić, ulepszyć.
Nie wytrzymywaliśmy w ciasnym gorsecie systemu, karierowiczostwa, fałszu i populizmu.
cdn.
Zbyszek Stefański