Opowieść noworoczna Print
Written by Zbyszek   
Thursday, 31 December 2015 14:05
Jedna z moich zawodniczek poprosiła mnie dzisiaj tj.31.12.2015 o trening. Oczywiście zgodziłem się, choć było 1000 powodów, by tego nie robić. Przypomniało mi to moje osobiste przeżycia z treningami w nietypowe dni.




Głównym bohaterem tej opowieści jest Leszek Kucharski - jeden z najwybitniejszych polskich tenisistów stołowych.
Wielokrotnie krytykowałem poczynania Leszka Kucharskiego jako szkoleniowca.
Ale nikt i nic nie może mu tego zabrać, co osiągnął jako zawodnik.
Swojego czasu w połowie lat 80-tych ostatniego wieku miałem możność bliższego kontaktu z Leszkiem, ale jako zawodnikiem.
Jak wiadomo jestem defensorem.
Natomiast Leszek miał hopla na punkcie treningu z obrońcami.
Brało się to głównie z rodzinnych powodów.
Mama Leszka - wybitna polska zawodniczka - sama grająca przez wiele lat czołami wbiła mu do głowy, że trening na obronę (na czopy) jest niezbędny do sukcesu.
Leszek to sobie zakodował i przy najbliższej okazji jak tylko mógł to trenował z obrońcami.
Niestety nie było takich możliwości za wiele, bo nikt wtedy właściwie w Polsce obrońców nie szkolił.
Legendą obeszły jego treningi z niemieckim defensorem  

Engelbertem Hugingiem na zgrupowaniu na obiektach gdańskiego AWF-u w połowie lat 80-tych.
Jako, że na bezrybiu i rak ryba i ja swojego czasu stałem się ofiarą Leszka.
Wielokrotnie w różnych porach dnia, miesiąca, czy roku dostawałem propozycję wspólnych treningów z wicemistrzem Świata i Europy.
Jak można było odmówić choć trenowaliśmy w czasie Świąt Wielkanocnych, Bożonarodzeniowych, Sylwestra, Nowego Roku itd?
Nie wspominając o innych dniach wolnych od pracy.
Trening polegał zawsze na tym samym.
Graliśmy sety (najczęściej do upadłego) wtedy do 21.
Pierwszy set rozpoczynał się od 15-0 dla mnie....
Jak wygrałem seta to obniżaliśmy przewagę moją na początku następnego do 14-0.
Jak Leszek wygrał zaczynaliśmy od 16-0.
I tak w kółko.
Najbardziej śmieszny był fakt, że większość swoich punktów zdobywałem po własnym ataku, po tzw. śwince.
No jeszcze czasami zdarzał się błąd serwisowy Leszka...
W obronie z tyłu właściwie nie miałem szans.
A warto wtedy wtedy przypomnieć, że byłem wtedy 3 juniorem w Polsce.
Świadczy to tylko o poziomie sportowym Leszka.
Trening kończył się z reguły stanem początkowym 14-16 do 0.
Chyba takie apogeum naszych zmagań przypadło na zgrupowanie przed ME w Pradze w 1986 roku.
Odbywało się 14-dniowe zgrupowanie w Gdańsku na AWF-ie.
Przyjechała cała polska kadra z Andrzejem Grubbą, Stefanem Dryszelem, Andrzejem Jakubowiczem, Piotrem Molendą, Norbertem Mnichem, Mirkiem Pierończykiem i innymi.
Ja byłem powołany w charakterze sparingpartnera (taka głupawa była filozofia ówczesnego trenera kadry Adama Giersza, że obrońcy to tylko sparingpartnerzy).
Tylko, że nikt nie chciał ze mną trenować!
Wtedy do akcji wszedł Leszek Kucharski.
I tak przez prawie dwa tygodnie zgrupowania tłukliśmy ze sobą dwa razy dziennie.
Jak wiadomo prosto z tego zgrupowania polscy kadrowicze pojechali do Pragi, gdzie Leszek zdobył srebrny medal w grze pojedynczej ME.
Dlaczego o tym piszę?
Bo takie opowieści noworoczne przypominają nam, że Polak potrafi.
I z tym przesłaniem wejdźmy w Nowy Rok.
Zbyszek Stefański