Nieżyjący Zbyszek Liszewski tak
wspominał dni chwały polskiego tenisa stołowego:
z cyklu: z archiwum
Mistrzostwa Europy Moskwa 1984
z cyklu. : historia tenisa stołowego życiem
pisana
Były to mistrzostwa największego
naszego sukcesu i największej porażki.
I to w wydaniu potrójnym. W drużynówce
szliśmy jak burza, bo w półfinale pokonaliśmy Szwedów w składzie: Jan-Ove Waldner, Mikael
Appelgren, Jörg Persson, Eric Lindh, Ulf Bengtsson.
Szczęśliwi przystąpiliśmy do meczu z
Francją, gdzie grał jeszcze Secretin.
Nie będę opisywał jak, ale
przegraliśmy ten finał i wszyscy uznaliśmy to za porażkę naszego życia.
W turnieju indywidualnym po dobrej
grze Andrzej Grubba doszedł do wymarzonego finału, gdzie miał zagrać z Ulfem
Bengtssonem. Był to najsłabszy Szwed, który praktycznie nie miał bekhendu.
Lepszego przeciwnika więc Grubba nie mógł sobie wymarzyć. Był bowiem w każdym
elemencie gry o dwie klasy lepszy. Nigdy wcześniej ani później Andrzej z nim nie przegrał.
Nie będę opisywał tej gry. Powiem
tyko, że Grubba przegrał w 5 setach na przewagi. I żeby było śmieszniej to
Bengtsson ograł go bekhendem.
W opinii mojej i wielu znawców gdyby
Grubba wtedy w roku 1984 wygrał ME to byłby o wiele większą gwiazdą i odnosiłby
więcej prestiżowych zwycięstw. Trzecia
nasza porażka na tych ME to niepowodzenie innego kalibru...
Jak wiemy w Rosji w tym czasie można
było sprzedać wszystko. Jedni sprzedawali gumy, inni ciuchy. Zebrało się tych
rubli na jakieś 2,5 tyś dolarów, czyli równowartość dobrego samochodu w tamtych
czasach (np.Łady). Postanowiliśmy zrzucić wszystko do kupy i kupić dolary.
Grubba był największym udziałowcem.
Na wymianę rubli na dolary udali się
Stefan (Dryszel) z Jolem (Jakubowicz), bo już odpadli z turnieju. Oczywiście
wiadomo jak to wszystko musiało się skończyć. Nie będę przedstawiał jak to
przebiegało od strony technicznej, ale powiem że zrobiono ich na klasyczny
rulon i zamiast dużej kasy przynieśli do hotelu ok. 120 dolarów.
Nie mogliśmy powiedzieć tego Grubbie
przed finałem. Okłamywaliśmy go więc jak tylko umieliśmy, bo on ciągle pytał
czy już jesteśmy po akcji.
Szatnia po finale singla: Grubba
rzuca wszystkim o podłogę, strasznie rozpacza, a my stoimy i czekamy co będzie
się działo dalej. Wyznaczyliśmy bowiem Jola, aby powiedział mistrzowi o tym, że
biznes nie wypalił.
Jolo nie wiele się namyślając mówi
„Grubszy ta twoja porażka to nic - i tu pada niecenzuralne słowo - ty jeszcze wygrasz ME nie raz, nie dwa, ale
tak się złożyło że na tę chwilę jesteśmy bankrutami”.
Wyobraźcie sobie jak musiał czuć się
Grubba. A były to czasy kiedy ja jako trener zarabiałem 11 dolarów miesięcznie.
Powiem tylko tyle na koniec, że
bankiet po mistrzostwach był najlepszy jaki pamiętam. A to m.in. z tego powodu,
że żegnaliśmy Romana Kowalskiego.
Od tych mistrzostw trenerem został Adam Giersz, który był
zresztą cały czas tam obecny.
Zbyszek Liszewski
Ówczesny komentarz Zbyszka Stefańskiego:
Pamiętam jak jako młody chłopak
oglądałem z wypiekami na policzkach ten pamiętny finał singla. Wszyscy byliśmy
pewni, że Andrzej wygra. Był wtedy w świetnej formie. Wschodziła właśnie nowa
gwiazda europejskiego i światowego tenisa stołowego. Wcześniej po zwycięskim
półfinale w drużynówce nad doskonałymi Szwedami wydawalo się, że cały
pingpongowy świat stoi przed ówczesną polską generacją otworem. Wszyscy
mieli wtedy po 25 - 26 lat. Zaczął się
boom na tenis stołowy w Polsce. Mecze Superligi, czy innych prestiżowych
zawodów oglądały w telewizji miliony Polaków.
Nawet minimalna, trochę
niespodziewana porażka w półfinale z Francuzami nie zakłócała dobrego
samopoczucia. Był przecież jeszcze debel, mikst i singiel.
Ale już porażki w finale singla nikt
nie mógł pojąć. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, kiedy Andrzej na ekranach
telewizorów zepchnięty do tyłu zginął gdzieś w bandach próbując rozpaczliwie
odegrać ostatnią piłkę lobem. A Ulf Bengtsson sam nie wierząc w to, co się
stało, utonął w ramionach kolegów z reprezentacji.
Zresztą podobna sytuacja miała się
powtórzyć parę lat później. Znowu Andrzej Grubba, znowu finał ME w singlu.
Tylko przeciwnik inny, bo Mikael Appelgren. Parę dni wcześniej Andrzej
zdemolował Szweda kompletnie w turnieju drużynowym. I nie było w tym żadnej
sensacji, bo czynił to wcześniej i później wielokrotnie.
Dlaczego tak się stało? Można i
trzeba o tym dyskutować wielokrotnie. Bo taki jest urok sportu. A trenerzy i
zawodnicy dzisiejszej generacji powinni z tego wyciągnąć jak najszybciej
wnioski. Po to by wreszcie serce szarego miłośnika tenisa stołowego zabiło
żywiej na dźwięk mazurka Dąbrowskiego.
Oryginalny tekst wraz z ówczesnymi
komentarzami
|