Poniżej publikujemy pierwsze
sześć pytań jakie nasi czytelnicy zadali Lucjanowi Błaszczykowi i odpowiedzi na
nie. W sumie zadaliśmy Luckowi 26 pytań, na wszystkie pytania Lucek
odpowiedział z przyjemnością i wyczerpująco, wszystkie mu się podobały, żałował,
że nie wziął z sobą 26 koszulek.
Koszulkę z nazwiskiem i
autografem Lucjana Błaszczyka otrzyma Pati. Serdecznie gratulujemy, a
wszystkim, którzy wzięli udział w naszej akcji bardzo dziękujemy! Odpowiedzi na
kolejne pytania – już jutro.
Daniel: Kto był Pana największym
idolem, gdy zaczynał Pan grać w tenisa stołowego i jakie było wtedy Pana
największe sportowe marzenie?
Lucjan Błaszczyk: Z tego co sobie
przypominam, bo to już dawno było – moim idolem był Jean Phillipe Gatien, z
tego względu, że ja starałem sie grać bardzo szybko za młodu i bardzo
agresywnie, a on prezentował właśnie taki styl. Poza tym bardzo imponowała mi u
niego strona psychiczna. Phillou był zawsze wyciszony, spokojny i pewny siebie.
Później miałem okazję go poznać, grać z nim wielokrotnie, wygrałem z nim w
Sydney na IO o 16. Ta dynamika w grze i spokój podobały mi się również u Petera
Raftera, tenisisty ziemnego, którego też bardzo chętnie oglądałem, a który
niestety szybko skończył karierę.
emator: Co sprawiło, że zaczął
Pan grać w tenisa stołowego? Może jakaś sytuacja czy osoba zachęciła Pana do
uprawiania tego sportu?
Lucjan Błaszczyk: W moim
miasteczku, we Lwówku Śląskim, zacząłem w wieku ośmiu lat trenować piłkę nożną i
grałem przez 2 lata, ale zimą nudziło mi się trochę, bo nie można było grać w
piłkę, akurat w tym czasie w MDK, we Lwówku zorganizowano turniej tenisa stołowego,
na który poszedłem. Zająłem tam drugie miejsce i zostałem zauważony przeztrenerów Czarnych Lwówek, panów Ryszarda
Kowalskiego i Staszka Ugrynowicza. Oni zaprosili mnie na trening i tak zaczęła
się moja przygoda z tenisem stołowym, właśnie dzięki temu miejskiemu
turniejowi. Później kiedy musiałem wybrać między piłką a tenisem stołowym –
wybrałem tenis. Nie wiem czy dobrze. :) śmiech
Michał: Dużo Pan już osiągnął w
swoim życiu, ale jakie Pan ma jeszcze cele w życiu sportowym?
Lucjan Błaszczyk: Nie nastawiam
się już na jakiś konkretny wynik, kiedyś moim marzeniem było wygrać mistrzostwa
województwa, w miarę wspinania się po szczebelkach kariery stawiałem sobie
coraz ambitniejsze cele, chciałem wygrać medal na MP, na ME itd. Teraz patrzę
na moją grę pod względem rozwoju i moim celem sportowym jest właśnie rozwój,
doskonalenie techniki, różnych uderzeń i udoskonalanie gry, siebie pod względem
psychicznym – żeby być dobrze przygotowanym do poszczególnych turniejów – być
odpornym psychicznie, przygotowanym na trudne sytuacje, nieoczekiwane
zdarzenia, które mają miejsce podczas każdej gry. Ale marzy mi się jeszcze
medal ME w singlu, bo medali z ME mam dużo – 11, ale tego singlowego mi
brakuje. Blisko jego zdobycia byłem w Bremie, gdzie o medal przegrałem z
Primoracem, gdzie prowadziłem 2-1 i 5-0, grało się wtedy do 21, byłem w dobrej
dyspozycji, ale nie udało się. Chciałbym więc tego dokonać w ciągu tych kilku
lat kariery jakie mi jeszcze zostały.
No Logo: W swojej karierze
sportowej spotkał Pan przy stole wielu wybitnych, chińskich zawodników.Na czym polega fenomen ich gry? Zdawałoby się
dynamizm nie do przezwyciężenia, będący odbiciem ich niezwykłej pasji gry. Jak
wygląda ogólny portret psychologiczny chińskiego zawodnika?
Lucjan Błaszczyk: Z mojej
perspektywy, zawodnika, który już wiele lat gra w tenisa stołowego, zauważam,
że ten portret zawodnika chińskiego zmienił się w ostatnich latach. Kiedyś
Chińczyków charakteryzowało to, że zawsze przyjeżdżali bardzo silną grupą, byli
zamknięci na świat, nie znali języków i tworzyli z reguły hermetyczną grupę,
nie mającą kontaktu z europejskimi zawodnikami. Od mniej więcej ośmiu lat, od
generacji Kong Linghui i Liu Guolianga, czyli mojej generacji zaczęła się ta
mentalność nieco zmieniać. Oni byli pierwszymi Chińczykami, którzy stali się
bardziej otwarci, zaczęli grać w europejskich ligach, mówili już trochę po
angielsku. Ta otwartość sprawiła, że są jeszcze groźniejsi, ciągle udoskonalają
technikę, wiedzą jak trenować, by być coraz lepszym. Mają dużą grupę
doskonałych zawodników, a do tego są otwarci, wyluzowani i nie są już tak
zastraszeni jak przed kilkoma laty. Coraz lepiej znoszą obciążenie psychiczne,
są również w trudnych momentach gry bardzo silni, co pokazują na wszystkich
turniejach. Są perfekcyjnie wyszkoleni technicznie, grają znakomitą krótką grę:
serw, odbiór, robią bardzo mało błędów ataku trzeciej piłki, no i do tego mają
ogromną konkurencję w kraju, która cały czas podnosi poziom, 50 tysięcy
zawodowych trenerów, którzy codziennie myślą o tym jak swoich zawodników
poprawić, śmiech :)
Kacper Raksimowicz: Czy
nadgarstek przy forhendzie pomaga czy szkodzi? Bo np. najlepsi na świecie Chińczycy
nie używają nadgarstka, a słabsi od nich Europejczycy używają.
Lucjan Błaszczyk: Najlepsi
Chińczycy używają nadgarstka przy wszystkich zagraniach, przy serwach, przy
odbiorach, przy topspinie bekhendowym i forhendowym, może Kacper nie
zaobserwował tego, bo robią to tak bardzo szybko, że nie widać, a my robimy to
wolniej – więc widać. Nadgarstek jest bardzo ważny przy uderzeniu forhendowym,
najlepsi zawodnicy w ostatniej chwili decydują gdzie posłać piłkę i to już robi
nadgarstek. Nadgarstek poprawia też jakość topspinu, można nim nadać więcej
rotacji piłce.
Pati: Czy po tylu latach
treningów, ciągłego grania, zawodów i temu podobnych nie męczy Pana ten sport?
Nie czuje Pan "zmęczenia materiału"? Przesycenia tą dyscypliną?
Znudzenia, znużenia, mimo iż jest to zapewne Pana największa lub jedna z
największych pasji?
Lucjan Błaszczyk: O tym mógłby
coś powiedzieć mój były trener Grycan, bo on przeprowadzał z zawodnikami różne
testy i zawsze podkreślał, że ze wszystkich testów wynika to, że ja mam
największą motywację wewnętrzną do grania. I tego się nie traci, ja bardzo
lubię grać. Na pewno są momenty takie, że czuję zmęczenie materiału,
szczególnie kiedy mam kontuzje, drobne urazy, jestem przemęczony – to wtedy czuje
się ogólne przygnębienie, ale z reguły po dwóch, trzech dniach odpoczynku to mi
przechodzi. Także kiedy ma się słabszą fazę w jakimś okresie sezonu, gdzie gra
się gorzej, czy przegra się nawet pechowo kilka gier – to odbija się to na
psychice i człowiek czuje się znużony tenisem stołowym, ale z motywacją do
grania nie miałem nigdy problemu, bo po prostu bardzo lubię grać i z pewnością
to jest moja największa życiowa pasja. Mam kilka innych zainteresowań, ale
największe hobby jakie miałem stało się moim zawodem.