Wróciłaś
do Polski po sześciu tygodniach pobytu w innym świecie. Jak się mieszkało w
dalekim Pekinie aż tyle czasu? - Właściwie nie czułam, że jestem w Chinach. Przez ponad pięć tygodni z tych
sześciu, jakie tam spędziłam, byłam skoncentrowana wyłącznie na tym, co
związane ze sportem. Najpierw szykowałam się do startu w sierpniowej
olimpiadzie, później we wrześniowej, w obu rozegrałam po kilka spotkań, więc
nie miałam czasu na nic poza meczami i treningami. Dopiero dzień po moim
ostatnim starcie na paraolimpiadzie mogłam sobie pozwiedzać. I dokąd się wybrałaś? - Pojechałam zobaczyć Wielki Mur Chiński. Niezbyt oryginalnie, ale będąc w
Chinach, przede wszystkim chyba właśnie to chce się obejrzeć.
A na zakupy nie znalazłaś nawet chwili? - Po paraolimpiadzie zakupy robiłam przez dwa dni. Wcześniej kupiłam tylko
kilka pamiątek, ale już po wszystkim porwał mnie szał zakupów (śmiech). Wracając, musiałaś zapłacić za nadbagaż? - Pewnie, że musiałam. Ale i tak miałam szczęście, że moje dwie walizki wzięły
ze sobą dziewczyny wracające z igrzysk. Kadra leciała czarterem, nie było więc
problemu z bagażem. Ja z paraolimpiady wracałam samolotem rejsowym, dlatego
wcześniej oddałam większość tego, co do Pekinu zabrałam. To chyba trochę przykre, że mistrzyni paraolimpiady
wracała samolotem rejsowym, obładowana bagażami? - Jakoś sobie poradziłam, miałam tylko jedną walizkę. No dobrze, walizę
(śmiech). Jak już się przyznałam, trochę za nadbagaż musiałam zapłacić. Nie uważasz, że reprezentacja polskich
paraolimpijczyków też powinna wracać czarterem? - Na pewno byłoby fajnie, gdyby ktoś o tym pomyślał. Niestety, nasz sport nadal
traktuje się nie do końca poważnie. No właśnie - zdobyłaś złoty i srebrny medal, twoi
koledzy dołożyli 28 krążków, wróciliście z dobrym wynikiem, zasłużyliście na
nagrody. Będą? - Podobno będą, ale nie pytaj mnie, jakie i kiedy, bo tego naprawdę nie wiem.
Ludziom ciągle się wydaje, że paraolimpiada to tylko taka forma rehabilitacji.
Nie wiedzą, że to wszystko bardzo się rozwinęło. Z rehabilitacją nasz sport
właściwie nie ma już nic wspólnego. Trenujemy ciężko, to kosztuje nas wiele
wyrzeczeń. Niektórzy ryzykują nawet zdrowie, żeby osiągnąć dobry rezultat.
Zresztą wystarczy zobaczyć, jak Chiny zdominowały paraolimpiadę. We wrześniu
sportowcy gospodarzy dominowali jeszcze bardziej niż w sierpniu. To znaczy, że
i na wygraniu paraolimpiady jej organizatorom bardzo zależało. Na pocieszenie warto chyba zauważyć, że o
paraolimpiadzie tym razem trochę głośniej było w mediach? - Ja nie odczułam zmiany. Być może dlatego, że nie było mnie w kraju, nie
widziałam, ile pisały gazety. W każdym razie było mi przykro, widząc, że w Pekinie
zostaje tylko czterech ludzi z Telewizji Polskiej. Mimo braku dziennikarzy z kraju podczas paraolimpiady
byłaś gwiazdą mediów, a i podczas sierpniowych igrzysk mówił o tobie cały
świat. - Oj tak, codziennie udzielałam mnóstwa wywiadów. Cały świat chciał porozmawiać
z dziewczyną, która reprezentowała swój kraj na jednych i drugich igrzyskach. I jak się czułaś wobec takich oczekiwań? Zmęczyli cię
bardzo ci żądni rozmowy dziennikarze? - Dało się przeżyć, choć był taki moment, w którym pomyślałam sobie, że
mogłabym któregoś dnia poprosić o nagranie wywiadów, jakich udzieliłam, a
później rozdawać wszystkim kasety (śmiech). O co pytali? - Jak się czuję, będąc sportowcem, który bierze udział w olimpiadzie, a
następnie w paraolimpiadzie, czy brak ręki nie przeszkadza mi w grze, jakie mam
sportowe marzenia...
No to chociaż angielski trochę
poćwiczyłaś... - Nie do końca. Rozmawiałam głównie z Chińczykami, a wielu z nich nie znało
angielskiego, więc rozmawialiśmy po... polsku. Okazało się, że jeden z
Chińczyków studiuje polonistykę. I on zgodził się tłumaczyć nasze rozmowy. A w jaki sposób kontaktowałaś się z najbliższymi?
Sześć tygodni rozłąki pewnie dało wam w kość? - Na szczęście nie było żadnych problemów z internetem. Mogłam z niego
korzystać, kiedy chciałam, więc byłam w stałym kontakcie z rodzicami. Często
rozmawialiśmy, korzystając ze skype'a. Mówiłaś o zakupach, pewnie na nie wybierałaś się też
z myślą o najbliższych? - Jasne, każdemu coś przywiozłam. Ale przyznam się, że w tej chwili nie wiem
już nawet, co komu, tyle tego było (śmiech). Kupiłam koszulki, czapki,
oficjalne maskotki igrzysk, ale też takie tradycyjnie chińskie gadżety, jak np.
pałeczki. Zdążyłaś chociaż przekonać się, czy trafiłaś z tymi
prezentami? - No właśnie, nie bardzo. Do Polski wróciłam w czwartek, a już w piątek byłam w
Warszawie. Ruszyła liga, trzeba było zagrać mecz. Później odwiedziłam różne
telewizje, no i dopiero w poniedziałek stawiłam się w Gdańsku. Ale czasu
wolnego prawie nie mam. Już w sobotę czeka mnie kolejny mecz, a na początku
października jadę do St. Petersburga na mistrzostwa Europy. W takim chaosie dałaś radę wygrać mecz, o którym
wspominasz?
- Tak, wygrałam 3:0, 3:0 zwyciężyła też moja drużyna. Czyli formy nie zgubiłaś
i na mistrzostwa jesteś gotowa? - Mam nadzieję, że długo utrzymam dyspozycję z igrzysk, bo na tym, co
wypracowałam, muszę bazować aż do maja. Pewnie dopiero wtedy znajdzie się
chwila na urlop. Stawiasz sobie jakiś konkretny cel na mistrzostwa
Europy? - Nie, chcę po prostu dobrze grać. A jeśli uda się przejść dwie-trzy rundy,
będę zadowolona. Zaraz po powrocie z Rosji czeka cię nowe wyzwanie -
studia. - No tak, wybrałam Akademię Wychowania Fizycznego w Gdańsku. I postanowiłam
studiować dziennie. Mam nadzieję, że pogodzę naukę z treningami i startami. A tak szczerze - jesteś w pełni
zadowolona z wyników, jakie osiągnęłaś w Pekinie?
- Tak, po raz drugi zdobyłam złoty medal paraolimpiady,
wywalczyłam też srebro w drużynie, a w sierpniu, choć nie wygrałam żadnego z
trzech spotkań, grałam na naprawdę dobrym poziomie. Jestem zadowolona, bo mocno
walczyłam z zawodniczkami ze światowej czołówki, do których jeszcze przed
rokiem było mi daleko. Choćby meczem z Yaną Tie z Hongkongu [Natalia przegrała
2:3], a więc dziesiątą chyba obecnie zawodniczką światowego rankingu,
utwierdziłam się w przekonaniu, że do tej czołówki mogę dołączyć, że moja praca
przynosi efekty.