Home Rozmówki Kobiety AZS - u

Sklep

MSTS"Stefanski"

 

 

Kobiety AZS - u PDF Print E-mail
Written by Zbyszek   
Monday, 28 February 2011 07:12

Badając nie tak odległą historię AZS Gliwice, można stwierdzić, że klub reprezentowało

wiele znaczących postaci tenisa stołowego. Zostawili po sobie dziewięć tytułów

drużynowego mistrza Polski mężczyzn, jeden w kategorii kobiet i legendę

Czesławy Noworyty - w latach ’60 i ’70-tych często obecnej na najwyższym

miejscu podium.

 

z cyklu: historia tenisa stołowego

To sprawiło, że łańcuch kolejnych sportowych osobowości, bez uszczerbku

dla swych indywidualności, uformował się pod jej wpływem.

Krystyna i Barbara Kochanowskie, Ewa Meslin (Kulczyna) oraz Czesława

Noworyta dowiodły w 1974 roku, swego drużynowego mistrzostwa w

lidze  i było to największym osiągnięciem zespołowym kobiet.

Następnym pokoleniem były Mariola Słociak, Daria Baszczok, Anna Dziubla,

Danuta Ochędzan i Dorota Baranowska.

Te nazwiska są również dowodami cennych zasług. Aby zajrzeć w przeszłość

i ujawnić choćby najważniejsze fakty, zwracam się z pytaniami do Anny

Dziubli-Madaj - srebrnej medalistki mistrzostw Polski i wielokrotnej medalistki

mistrzostw Śląska

Andrzej Krypel – 1974 to ważny rok kobiecego tenisa stołowego.

Jak pani wspomina autorki drużynowego mistrzostwa Polski?

Anna Dziubla-MadajCzesławę Noworytę z podziwem, bo to niezwykle

zasłużona zawodniczka. Wychowankę Stali Trzebinia, pozyskano dla

 AZS Gliwice w sezonie 1963/64. W mistrzostwach Polski zdobyła

imponującą ilość medali. W grze pojedynczej 7 złotych, 7 srebrnych

i 2 brązowe. W grze podwójnej 16 złotych i 2 srebrne. W grze mieszanej

1 złoty, 6 srebrnych i 5 brązowych. Po prostu czapki z głów.

Reprezentowała wysoką, europejską klasę, potwierdzając to zdobyciem

brązowych medali w Mistrzostwach Europy w Londynie (1966r.) i

w Moskwie (1970r.), a dokonała tego w parze deblowej z Danutą

Calińską. Brała udział w Mistrzostwach Świata w Pradze (1963r. z

Kornelem Kubaczką i Bronisławem Gowinem), Lublanie

(1965r. z B.Gowinem i D.Calińską), Sarajewie (1973r. z Witoldem Woźnicą)

i w Kalkucie (1975r. z W.Woźnicą).

W tym samym roku, brała też udział w Mistrzostwach Europy w Nowym

Sadzie. Znakomicie przyczyniła się z W.Woźnicą i Markiem Skibińskim do

awansu reprezentacji Polski do Superligi Europejskiej. Oprócz tego

przesympatyczna, kontaktowa osoba. Właściwie, gdy rozpoczynałam

 zawodniczą karierę, p.Czesława swoją kończyła.

Jeździłyśmy jako zawodniczki przez jeden sezon w I lidze.

Grała trudnym stylem. Klasyka tenisa stołowego

oparta na obronie, ale potrafiła mocno uderzyć. Deska Barna, okładzina

antyspinowa i czopowana.  Tobyło ciekawe doświadczenie grać z takuprofilowanąprzeciwniczką.                                                                                                         Krystyna i Barbara Kochanowskie były dobrymi zawodniczkami. W latach

’70-tych treningi AZS’u odbywały się w sali gimnastycznej szkoły

podstawowej przy ul. Ziemowita. Mieszkały tam z ojcem w mieszkaniu

służbowym, więc z tenisem stołowym były bardzo zżyte. Starsze ode

mnie o kilka lat i bardziej doświadczone, ale krótko miałyśmy z sobą kontakt

bo wyjechały na stałe do Niemiec. Krystyna zdążyła z p.Czesławą w

mistrzostwach Śląska w 1973 i 1974 roku, zdobyć dwa złote medale

w deblu. Ewa Meslin, współczesnym znana bardziej jako oddana działaczka

tenisa stołowego w Pilchowicach – Ewa Kulczyna, rozpoczynała karierę

w Bojkowie. Później grając w AZS’ie, w parze deblowej z Cz.Noworytą

w mistrzostwach Śląska, zdobyła złote medale w 1964, 65, 67r. i brązowy

w 1966r. Indywidualnie stanęła na trzecim miejscu podium w 1967r.

AK. Chciałbym  zapytać o początki pani sportowego życiorysu.

AD-M. To był czysty przypadek. Znajoma mojej mamy p. Maria Herman

pracowała w sekretariacie AZS’u i zaproponowała, abym spróbowała

trenować tenis stołowy, jeśli nie mam wyraźnych zainteresowań.

Zapamiętałam panią Rysię - bo tak ją tytułowano - jako niezwykłą

osobowość, aktywnie współpracującą z trenerami i działaczami

gliwickiego tenisa stołowego od jego początków. Zmarła samotnie

mając ponad 80 lat i ogromna wdzięczność i pamięć należy jej się

za to, że pełniła swą rolę współkierując zawodniczymi losami,

a moim na pewno. I tak się zaczęło, moim trenerem od początku

był Kornel Kubaczka. Wszystkiego mnie nauczył i podobnie jak

traktował Stefana Dryszla za syna, mnie odpowiednio jak córkę,

więc miałam z jego strony taką opiekę, że moja mama mogła być

o mnie spokojna. Często po treningach zawoził mnie do domu, dbając

o bezpieczeństwo nastoletniej wówczas zawodniczki. Gdy miałam

momenty zwątpienia, to wierzył w jakiś tam talent i mocno dopingował

rodziców, abym tego nie przerywała. Był wymagającym trenerem,

czasami troszeczkę impulsywnym. Na treningach bywały mocne

pokrzykiwania, aby nas zmobilizować, nawet potrafił czasami potrząsnąć

zawodnikiem ku opamiętaniu. Po latach wspominam to z wyrozumiałością

i humorem. Stres związany z oczekiwaniem na pożądane wyniki był duży.

Teraz, gdy po 25 latach przerwy, przyszłam znowu pograć w tenisa

stołowego, Piotr Zemła (trener sekcji studenckiej) mówi – pamiętasz

jak p.Kornel mawiał „ustaw się, poprowadź rękę, utrzymaj piłkę na stole”?

Ta jego opieka była non-stop. Nie tylko był trenerem, ale i przyjacielem

rodziny.

AK. Czy pozostałe zawodniczki były również wychowankami AZS’u?

AD-M. Daria Baszczok pochodziła z okolic Gliwic i tu jeździła do szkoły.

Nie pamiętam dokładnie, jak trafiła do AZS’u, ale też była wychowanką

p.Kornela. Byłyśmy rówieśniczkami i prezentowałyśmy podobny poziom

 sportowy. Wspólnie wygrałyśmy konkurencję deblową w mistrzostwach

Śląska - złoto w 1978 roku, a indywidualnie zdobyła wtedy srebrny medal.

I jeśli dobrze pamiętam, w 1975r. - w parze deblowej z Cz. Noworytą,

również w mistrzostwach Śląska wygrała srebrny medal. Jako młodziczka

i juniorka miała też spore sukcesy. Szkoda, że po ukończeniu szkoły średniej zrezygnowała. 

Natomiast Danka Ochędzan pochodziła ze Słupska i

przyjechała tu studiować w Politechnice Śląskiej.

Była mocnym punktem zespołu, często udowadniając to w mistrzostwach Śląska.

W latach 1980-83, tanowiłyśmy parę deblową i w tych zawodach zdobyłyśmy

jeden złoty, dwa srebrne i brązowy medal.

Też brązowy kolor medalu mistrzostw Śląska, w grze mieszanej z

Wojciechem Waldowskim,

Danka dołożyła do swej kolekcji w 1982r.

Cenne trofea przywiozła z mistrzostw Polski seniorów.

Ze mną, srebrny medal w 1982r. z Rzeszowa i brązowy z Marianem

Macherzyńskim w grze mieszanej w 1983r. z Krakowa.

Bardzo ważnym osiągnięciem był jej udział w Akademickich Mistrzostwach

Świata w Anglii, a rezultatem brązowy medal w parze deblowej z Ewą Poźniak. 

Mariola Słociak była starsza ode mnie kilka lat, gdy przyszłam do AZS’u, to była

już zawodniczką na dobrym poziomie, liczącą się na Śląsku.

Nawet razem zdobyłyśmy srebrny medal  mistrzostw Śląska w 1977r.

A w 1981r. doszła jeszcze Dorota Baranowska z Poznania, wzmacniając zespół.

Może nie prezentowałyśmy poziomu Joli Szatko, Gosi Urbańskiej, czy Weroniki

Sikory, ale w pierwszej ósemce miałyśmy pewną pozycję. Z następnego

pokolenia wychowanką AZS’u była Beata Wieloch, teraz Suchecka

- srebrna i brązowa medalistka mistrzostw Polski juniorów w 1984r.

Miała też sukcesy w mistrzostwach Śląska seniorów.

Indywidualnie brązowy medal w 1986r. i w duecie z Agatą Grzegorzek

brązowy medal w 1987r.     

AK. Przełom lat ’70 i ’80-tych w mistrzostwach Śląska, to pani supremacja

 ze Stefanem Dryszlem w grze mieszanej, popularniej w mikscie.

Jak się pani grało w tym duecie?

AD-M. Oj, Stefan był naprawdę fajnym kolegą i partnerem. Spokój w grze, zrównoważenie. Gdy zaczęłam z nim grać, był już utytułowanym  i szybko

rozwijającym się zawodnikiem.

Zaczął od mistrza Polski młodzików, wicemistrza Polski juniorów, jeździł z kadrą narodowa,

a potem to już był coraz lepszy.

Dopiero zaczęłam się wybijać, dlatego czułam się przy nim pewniej i bardzo

dobrze mi się grało.

Do dziś, gdy mamy okazję, wspominamy ten czas z radością i kolekcję

czterech złotych i dwóch srebrnych medali.

Chociaż przypominam też sobie brązowy medal w 1978r. z Krzysztofem

Piechaczkiem.

I jest w tym obrachunku jeszcze jedno miłe wspomnienie z 1984 roku.

Akademickie Mistrzostwa Polski w Gliwicach i pierwsze miejsce z Piotrem

Molendą w mikscie.

AK. Czy jakieś wpływy i inspiracje zaważyły  na rozwoju pani sportowej świadomości?

AD-M. Gdy zaczynałam przygodę z tenisem stołowym, zdecydowanie byłam pod wrażeniem charyzmy Stefana Dryszla. Bardzo mi się podobała jego gra.

Pani Czesława prawie nie uczestniczyła w treningach. Przychodziła tylko

na mecze. Właściwie nie miałyśmy wiele okazji, aby z nią pograć.

Miała tak trudny styl gry i była tak doświadczona, że młode zawodniczki

 grające w lidze, nie miały z nią żadnych szans.

W zasadzie to p.Czesława myślała już o zakończeniu kariery sportowej,

dlatego nie chciała angażować się w  treningi .

Jej obecność była jeszcze związana ze wsparciem młodej generacji.

Potrafiła robić zaskakujące rzeczy tą swoją rakietką i wciąż pewnie punktować. 

Bardzo łapczywie chłonęłam grę Holdka Woźnicy, właściwie Witolda,

ale wszyscy mówili mu Holdek. Pan Kornel miał zasadę nieizolowania

młodych zawodników i zawodniczek, od tych bardziej doświadczonych.

Graliśmy z Markiem Skibińskim, W.Woźnicą i ze Stefanem.

To była ¼ treningu, ale dorastaliśmy z najlepszymi, to było dla

naszego sportowego  rozwoju nieocenione.

AK. Pani credo sportowe dla najmłodszych adeptów tenisa stołowego.

AD-M. Na pewno należy się dobrze zorganizować, aby połączyć i

pogodzić trening z nauką. Należy wyzwolić w sobie moc pokonywania

słabości. Wiele razy mieliśmy trudne, wytrzymałościowe

treningi w terenie. Pan Kornel nie zapominał o treningach ogólnorozwojowych,

często biegaliśmy po górach, czasami to był morderczy wysiłek, ale jakoś przetrzymałam.

W konsekwencji do dziś mam dużą wolę walki i nie poddaje się.

AK. A może jakieś wskazówki dla początkujących, jak trenować, jak

 oszaleć dla tenisa stołowego. W jednej ze szkół podstawowych w

Gliwicach, dziewczynki chętniej garną się do stołu.

AD-M. Po pierwsze systematyczność. Kiedyś treningi odbywały się niemal

codziennie, a w sobotę i niedzielę wyjeżdżaliśmy na zawody.

Nie wiem jak jest teraz, ale trzeba to robić jak najczęściej.

Nawet nie tak strasznie długo, bo po 3-4 godzinach, można czuć się

przeforsowanym.

Myślę, że wystarczy ok. dwóch godzin w pełnym zaangażowaniu.

Pozwoli to na opanowanie abecadła tenisa stołowego, dziewczynkom

zagwarantuje sylwetkę i gibkość.

Naprawdę, do dziś mam lepszy refleks, niż mój mąż.(śmiech).

Pamiętam, mój trening polegający na nauce ruchów i uderzeń do perfekcji,

poprzez wielokrotność powtórzeń. Tysiące powtórzeń!!!

Potrafiliśmy po przekątnej stołu zagrać przynajmniej kilkadziesiąt razy w

jedno miejsce.

Bez tego wkładu pracy, nie mogłabym nawet marzyć o reprezentacji

 Polski juniorów i wyjeździe na Mistrzostwa Europy juniorów do Barcelony

 i Rzymu.

AK. Pani Anno, wyobraźmy sobie rok 1982. Mistrzostwa Polski w

Rzeszowie. Z jednej strony stołu pani i Danuta Ochędzan.

Z drugiej Ewa Poźniak i Małgorzata Urbańska …

AD-M. Tak, pamiętam ten dzień i tego debla do dzisiaj.

To była taka partia, o której się nie zapomina.

Duża hala, porywająca atmosfera.

Byłyśmy w dobrej formie z Danką, ale przegrałyśmy (2:1).

To był niesamowity i wyrównany mecz. Cios za cios. Emocje.

Generalnie w rankingu byłyśmy niżej notowane, niż nasze rywalki,

dlatego już finał był naszym sukcesem.

Pamiętam to doskonale, nie starczyło sił i szczęścia, aby stanąć

na najwyższym miejscu podium, ale byłyśmy wicemistrzyniami Polski.

AK. Od wielu lat drużyny kobiecej brak w ekstraklasie, męskiej

 od 2004 roku. Obserwowany jest zmierzch tenisa stołowego w

 Gliwicach. Jednak od ubiegłego roku, programem krzewienia

 tenisa stołowego w szkołach podstawowych,

próbuje się reanimować tę zapaść.

Proszę o sugestie, receptę na czas renesansu tej dyscypliny w mieście.

AD-M. Uważam, że powodzenie tego projektu, musi być przeniesione

 na jak najliczniejsze uczestnictwo dzieci.

Pamiętam, że w czasach świetności AZS’u, przewijało się mnóstwo dzieci.

Jedne szybko się zniechęcały, drugie zostawały, a z wytrwałych część

 osiągała później przyzwoite wyniki.

Dzieci trenowały podzielone w grupach niemal codziennie, od wczesnych

 godzin popołudniowych.

Ta dyscyplina wymaga dużej systematyczności i inteligencji, tym bardziej,

że współcześnie została wyśrubowana, niemal do ekstremalnego poziomu.

Dlatego jest pożądane, inwestowanie w czasowy nakład pracy w przygotowaniu podstawowym.

Niech wypadną jeszcze jakieś zajęcia, jak to w życiu szkoły bywa, to będziemy na mieliźnie.    

AK. Miejmy nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie i nie będziemy żyć

tylko wspomnieniami.

Uprzejmie dziękuję za poświęcony czas i wiedzę oraz zawodniczkom,

których zabrakło tu, ze względu na rygory wydawnicze, a za ich obecność,

od zarania gliwickiego tenisa stołowego, należy się uznanie w pamięci

potomnych.

Nawet mniej doniosłe nazwiska domagają się swoich świąt.

Z Anną Dziublą-Madaj rozmawiał Andrzej Krypel - Gliwice, dn. 9 lutego 2011 roku.

Archiwalne zdjęcia