Badając nie tak odległą historię AZS Gliwice, można stwierdzić, że klub reprezentowało wiele znaczących postaci tenisa stołowego. Zostawili po sobie dziewięć tytułów drużynowego mistrza Polski mężczyzn, jeden w kategorii kobiet i legendę Czesławy Noworyty - w latach ’60 i ’70-tych często obecnej na najwyższym miejscu podium.
z cyklu: historia tenisa stołowego
To sprawiło, że łańcuch kolejnych sportowych osobowości, bez uszczerbku dla swych indywidualności, uformował się pod jej wpływem. Krystyna i Barbara Kochanowskie, Ewa Meslin (Kulczyna) oraz Czesława Noworyta dowiodły w 1974 roku, swego drużynowego mistrzostwa w lidze i było to największym osiągnięciem zespołowym kobiet. Następnym pokoleniem były Mariola Słociak, Daria Baszczok, Anna Dziubla, Danuta Ochędzan i Dorota Baranowska. Te nazwiska są również dowodami cennych zasług. Aby zajrzeć w przeszłość i ujawnić choćby najważniejsze fakty, zwracam się z pytaniami do Anny Dziubli-Madaj - srebrnej medalistki mistrzostw Polski i wielokrotnej medalistki mistrzostw Śląska Andrzej Krypel – 1974 to ważny rok kobiecego tenisa stołowego. Jak pani wspomina autorki drużynowego mistrzostwa Polski? Anna Dziubla-Madaj – Czesławę Noworytę z podziwem, bo to niezwykle zasłużona zawodniczka. Wychowankę Stali Trzebinia, pozyskano dla AZS Gliwice w sezonie 1963/64. W mistrzostwach Polski zdobyła imponującą ilość medali. W grze pojedynczej 7 złotych, 7 srebrnych i 2 brązowe. W grze podwójnej 16 złotych i 2 srebrne. W grze mieszanej 1 złoty, 6 srebrnych i 5 brązowych. Po prostu czapki z głów. Reprezentowała wysoką, europejską klasę, potwierdzając to zdobyciem brązowych medali w Mistrzostwach Europy w Londynie (1966r.) i w Moskwie (1970r.), a dokonała tego w parze deblowej z Danutą Calińską. Brała udział w Mistrzostwach Świata w Pradze (1963r. z Kornelem Kubaczką i Bronisławem Gowinem), Lublanie (1965r. z B.Gowinem i D.Calińską), Sarajewie (1973r. z Witoldem Woźnicą) i w Kalkucie (1975r. z W.Woźnicą). W tym samym roku, brała też udział w Mistrzostwach Europy w Nowym Sadzie. Znakomicie przyczyniła się z W.Woźnicą i Markiem Skibińskim do awansu reprezentacji Polski do Superligi Europejskiej. Oprócz tego przesympatyczna, kontaktowa osoba. Właściwie, gdy rozpoczynałam zawodniczą karierę, p.Czesława swoją kończyła. Jeździłyśmy jako zawodniczki przez jeden sezon w I lidze. Grała trudnym stylem. Klasyka tenisa stołowego oparta na obronie, ale potrafiła mocno uderzyć. Deska Barna, okładzina antyspinowa i czopowana. Tobyło ciekawe doświadczenie grać z takuprofilowanąprzeciwniczką. Krystyna i Barbara Kochanowskie były dobrymi zawodniczkami. W latach ’70-tych treningi AZS’u odbywały się w sali gimnastycznej szkoły podstawowej przy ul. Ziemowita. Mieszkały tam z ojcem w mieszkaniu służbowym, więc z tenisem stołowym były bardzo zżyte. Starsze ode mnie o kilka lat i bardziej doświadczone, ale krótko miałyśmy z sobą kontakt bo wyjechały na stałe do Niemiec. Krystyna zdążyła z p.Czesławą w mistrzostwach Śląska w 1973 i 1974 roku, zdobyć dwa złote medale w deblu. Ewa Meslin, współczesnym znana bardziej jako oddana działaczka tenisa stołowego w Pilchowicach – Ewa Kulczyna, rozpoczynała karierę w Bojkowie. Później grając w AZS’ie, w parze deblowej z Cz.Noworytą w mistrzostwach Śląska, zdobyła złote medale w 1964, 65, 67r. i brązowy w 1966r. Indywidualnie stanęła na trzecim miejscu podium w 1967r.
AK. Chciałbym zapytać o początki pani sportowego życiorysu. AD-M. To był czysty przypadek. Znajoma mojej mamy p. Maria Herman pracowała w sekretariacie AZS’u i zaproponowała, abym spróbowała trenować tenis stołowy, jeśli nie mam wyraźnych zainteresowań. Zapamiętałam panią Rysię - bo tak ją tytułowano - jako niezwykłą osobowość, aktywnie współpracującą z trenerami i działaczami gliwickiego tenisa stołowego od jego początków. Zmarła samotnie mając ponad 80 lat i ogromna wdzięczność i pamięć należy jej się za to, że pełniła swą rolę współkierując zawodniczymi losami, a moim na pewno. I tak się zaczęło, moim trenerem od początku był Kornel Kubaczka. Wszystkiego mnie nauczył i podobnie jak traktował Stefana Dryszla za syna, mnie odpowiednio jak córkę, więc miałam z jego strony taką opiekę, że moja mama mogła być o mnie spokojna. Często po treningach zawoził mnie do domu, dbając o bezpieczeństwo nastoletniej wówczas zawodniczki. Gdy miałam momenty zwątpienia, to wierzył w jakiś tam talent i mocno dopingował rodziców, abym tego nie przerywała. Był wymagającym trenerem, czasami troszeczkę impulsywnym. Na treningach bywały mocne pokrzykiwania, aby nas zmobilizować, nawet potrafił czasami potrząsnąć zawodnikiem ku opamiętaniu. Po latach wspominam to z wyrozumiałością i humorem. Stres związany z oczekiwaniem na pożądane wyniki był duży. Teraz, gdy po 25 latach przerwy, przyszłam znowu pograć w tenisa stołowego, Piotr Zemła (trener sekcji studenckiej) mówi – pamiętasz jak p.Kornel mawiał „ustaw się, poprowadź rękę, utrzymaj piłkę na stole”? Ta jego opieka była non-stop. Nie tylko był trenerem, ale i przyjacielem rodziny. AK. Czy pozostałe zawodniczki były również wychowankami AZS’u? AD-M. Daria Baszczok pochodziła z okolic Gliwic i tu jeździła do szkoły. Nie pamiętam dokładnie, jak trafiła do AZS’u, ale też była wychowanką p.Kornela. Byłyśmy rówieśniczkami i prezentowałyśmy podobny poziom sportowy. Wspólnie wygrałyśmy konkurencję deblową w mistrzostwach Śląska - złoto w 1978 roku, a indywidualnie zdobyła wtedy srebrny medal. I jeśli dobrze pamiętam, w 1975r. - w parze deblowej z Cz. Noworytą, również w mistrzostwach Śląska wygrała srebrny medal. Jako młodziczka i juniorka miała też spore sukcesy. Szkoda, że po ukończeniu szkoły średniej zrezygnowała. Natomiast Danka Ochędzan pochodziła ze Słupska i przyjechała tu studiować w Politechnice Śląskiej. Była mocnym punktem zespołu, często udowadniając to w mistrzostwach Śląska. W latach 1980-83, tanowiłyśmy parę deblową i w tych zawodach zdobyłyśmy jeden złoty, dwa srebrne i brązowy medal. Też brązowy kolor medalu mistrzostw Śląska, w grze mieszanej z Wojciechem Waldowskim, Danka dołożyła do swej kolekcji w 1982r. Cenne trofea przywiozła z mistrzostw Polski seniorów. Ze mną, srebrny medal w 1982r. z Rzeszowa i brązowy z Marianem Macherzyńskim w grze mieszanej w 1983r. z Krakowa. Bardzo ważnym osiągnięciem był jej udział w Akademickich Mistrzostwach Świata w Anglii, a rezultatem brązowy medal w parze deblowej z Ewą Poźniak. Mariola Słociak była starsza ode mnie kilka lat, gdy przyszłam do AZS’u, to była już zawodniczką na dobrym poziomie, liczącą się na Śląsku. Nawet razem zdobyłyśmy srebrny medal mistrzostw Śląska w 1977r. A w 1981r. doszła jeszcze Dorota Baranowska z Poznania, wzmacniając zespół. Może nie prezentowałyśmy poziomu Joli Szatko, Gosi Urbańskiej, czy Weroniki Sikory, ale w pierwszej ósemce miałyśmy pewną pozycję. Z następnego pokolenia wychowanką AZS’u była Beata Wieloch, teraz Suchecka - srebrna i brązowa medalistka mistrzostw Polski juniorów w 1984r. Miała też sukcesy w mistrzostwach Śląska seniorów. Indywidualnie brązowy medal w 1986r. i w duecie z Agatą Grzegorzek brązowy medal w 1987r. AK. Przełom lat ’70 i ’80-tych w mistrzostwach Śląska, to pani supremacja ze Stefanem Dryszlem w grze mieszanej, popularniej w mikscie. Jak się pani grało w tym duecie? AD-M. Oj, Stefan był naprawdę fajnym kolegą i partnerem. Spokój w grze, zrównoważenie. Gdy zaczęłam z nim grać, był już utytułowanym i szybko rozwijającym się zawodnikiem. Zaczął od mistrza Polski młodzików, wicemistrza Polski juniorów, jeździł z kadrą narodowa, a potem to już był coraz lepszy. Dopiero zaczęłam się wybijać, dlatego czułam się przy nim pewniej i bardzo dobrze mi się grało. Do dziś, gdy mamy okazję, wspominamy ten czas z radością i kolekcję czterech złotych i dwóch srebrnych medali. Chociaż przypominam też sobie brązowy medal w 1978r. z Krzysztofem Piechaczkiem. I jest w tym obrachunku jeszcze jedno miłe wspomnienie z 1984 roku.
Akademickie Mistrzostwa Polski w Gliwicach i pierwsze miejsce z Piotrem Molendą w mikscie. AK. Czy jakieś wpływy i inspiracje zaważyły na rozwoju pani sportowej świadomości? AD-M. Gdy zaczynałam przygodę z tenisem stołowym, zdecydowanie byłam pod wrażeniem charyzmy Stefana Dryszla. Bardzo mi się podobała jego gra. Pani Czesława prawie nie uczestniczyła w treningach. Przychodziła tylko na mecze. Właściwie nie miałyśmy wiele okazji, aby z nią pograć. Miała tak trudny styl gry i była tak doświadczona, że młode zawodniczki grające w lidze, nie miały z nią żadnych szans. W zasadzie to p.Czesława myślała już o zakończeniu kariery sportowej, dlatego nie chciała angażować się w treningi . Jej obecność była jeszcze związana ze wsparciem młodej generacji. Potrafiła robić zaskakujące rzeczy tą swoją rakietką i wciąż pewnie punktować. Bardzo łapczywie chłonęłam grę Holdka Woźnicy, właściwie Witolda, ale wszyscy mówili mu Holdek. Pan Kornel miał zasadę nieizolowania młodych zawodników i zawodniczek, od tych bardziej doświadczonych. Graliśmy z Markiem Skibińskim, W.Woźnicą i ze Stefanem. To była ¼ treningu, ale dorastaliśmy z najlepszymi, to było dla naszego sportowego rozwoju nieocenione. AK. Pani credo sportowe dla najmłodszych adeptów tenisa stołowego. AD-M. Na pewno należy się dobrze zorganizować, aby połączyć i pogodzić trening z nauką. Należy wyzwolić w sobie moc pokonywania słabości. Wiele razy mieliśmy trudne, wytrzymałościowe treningi w terenie. Pan Kornel nie zapominał o treningach ogólnorozwojowych, często biegaliśmy po górach, czasami to był morderczy wysiłek, ale jakoś przetrzymałam. W konsekwencji do dziś mam dużą wolę walki i nie poddaje się. AK. A może jakieś wskazówki dla początkujących, jak trenować, jak oszaleć dla tenisa stołowego. W jednej ze szkół podstawowych w Gliwicach, dziewczynki chętniej garną się do stołu. AD-M. Po pierwsze systematyczność. Kiedyś treningi odbywały się niemal codziennie, a w sobotę i niedzielę wyjeżdżaliśmy na zawody. Nie wiem jak jest teraz, ale trzeba to robić jak najczęściej. Nawet nie tak strasznie długo, bo po 3-4 godzinach, można czuć się przeforsowanym. Myślę, że wystarczy ok. dwóch godzin w pełnym zaangażowaniu. Pozwoli to na opanowanie abecadła tenisa stołowego, dziewczynkom zagwarantuje sylwetkę i gibkość. Naprawdę, do dziś mam lepszy refleks, niż mój mąż.(śmiech). Pamiętam, mój trening polegający na nauce ruchów i uderzeń do perfekcji, poprzez wielokrotność powtórzeń. Tysiące powtórzeń!!! Potrafiliśmy po przekątnej stołu zagrać przynajmniej kilkadziesiąt razy w jedno miejsce. Bez tego wkładu pracy, nie mogłabym nawet marzyć o reprezentacji Polski juniorów i wyjeździe na Mistrzostwa Europy juniorów do Barcelony i Rzymu. AK. Pani Anno, wyobraźmy sobie rok 1982. Mistrzostwa Polski w Rzeszowie. Z jednej strony stołu pani i Danuta Ochędzan. Z drugiej Ewa Poźniak i Małgorzata Urbańska … AD-M. Tak, pamiętam ten dzień i tego debla do dzisiaj. To była taka partia, o której się nie zapomina. Duża hala, porywająca atmosfera. Byłyśmy w dobrej formie z Danką, ale przegrałyśmy (2:1). To był niesamowity i wyrównany mecz. Cios za cios. Emocje. Generalnie w rankingu byłyśmy niżej notowane, niż nasze rywalki, dlatego już finał był naszym sukcesem. Pamiętam to doskonale, nie starczyło sił i szczęścia, aby stanąć na najwyższym miejscu podium, ale byłyśmy wicemistrzyniami Polski. AK. Od wielu lat drużyny kobiecej brak w ekstraklasie, męskiej od 2004 roku. Obserwowany jest zmierzch tenisa stołowego w Gliwicach. Jednak od ubiegłego roku, programem krzewienia tenisa stołowego w szkołach podstawowych, próbuje się reanimować tę zapaść. Proszę o sugestie, receptę na czas renesansu tej dyscypliny w mieście. AD-M. Uważam, że powodzenie tego projektu, musi być przeniesione na jak najliczniejsze uczestnictwo dzieci. Pamiętam, że w czasach świetności AZS’u, przewijało się mnóstwo dzieci. Jedne szybko się zniechęcały, drugie zostawały, a z wytrwałych część osiągała później przyzwoite wyniki. Dzieci trenowały podzielone w grupach niemal codziennie, od wczesnych godzin popołudniowych. Ta dyscyplina wymaga dużej systematyczności i inteligencji, tym bardziej, że współcześnie została wyśrubowana, niemal do ekstremalnego poziomu. Dlatego jest pożądane, inwestowanie w czasowy nakład pracy w przygotowaniu podstawowym. Niech wypadną jeszcze jakieś zajęcia, jak to w życiu szkoły bywa, to będziemy na mieliźnie. AK. Miejmy nadzieję, że wszystko ułoży się pomyślnie i nie będziemy żyć tylko wspomnieniami. Uprzejmie dziękuję za poświęcony czas i wiedzę oraz zawodniczkom, których zabrakło tu, ze względu na rygory wydawnicze, a za ich obecność, od zarania gliwickiego tenisa stołowego, należy się uznanie w pamięci potomnych. Nawet mniej doniosłe nazwiska domagają się swoich świąt. Z Anną Dziublą-Madaj rozmawiał Andrzej Krypel - Gliwice, dn. 9 lutego 2011 roku. Archiwalne zdjęcia
|