Home Tytuł Zapatrzeni w Chiny

Sklep

MSTS"Stefanski"

 

 

Zapatrzeni w Chiny PDF Print E-mail
Written by Zbyszek   
Wednesday, 18 April 2012 09:29
Przypadek to, czy nie, że masowy napływ chińskich zawodników i trenerów zbiegł się z największym  powojennym kryzysem europejskiego tenisa stołowego?



Od połowy lat 80-tych zaczęłą się pinpongowa emigracja graczy i szkoleniowców zza Wielkiego Muru.
Wtedy uzasadniano to koniecznością częstszego kontaktu i treningu z Chińczykami.
Pragnę jednak przypomnieć, że były to czasy największych triumfów Szwedzkiej Armady z Waldnerem i Perssonem na czele.
Do tego dochodzą takie nazwiska jak Gatien, Grubba, Primorac, Rosskopf, Kreanga, Saive, Samsonov, żeby tylko ich wymienić.
Wszyscy to multimedaliści MŚ, a nawet IO.
Po prawie 30 latach od rozpoczęcia tego masowego exodusu europejski tenis stołowy znajduje się już nie tylko w dołku, ale w głębokiej dziurze.
Śmiem więc twierdzić, że chińska emigracja wyrządziła więcej szkody, niż pożytku.
Winę natomiast paradoksalnie nie ponoszą tylko i wyłącznie Chińczycy, ale i ci, którzy korzystają z ich usług.
Gdzie te międzynarodowe sukcesy wychowanków chińskich szkoleniowców pracujących w Europie?
Gdzie sukcesy na miarę IO, czy MŚ naturalizowanych Chińczyków i Chinek?
Czy jakikolwiek z nich zagrał w finale MŚ, czy IO?
I to pomimo tego, że europejskie paszporty często otrzymywali wcześniejsi mistrzowie świata rodem z Chin.
Tajemnicą poliszynela jest też fakt, że w każdym kraju europejskim znajdują się osoby donoszące chińskiej federacji o systemie szkolenia w danym kraju.
Oczywiście na słabość Europy złożyło się kilka przyczyn.
Wielu mówi, że słabość Europy to wynik słabości szwedzkiego tenisa stołowego.
Coś w tym na pewno jest.
Kraj, który od dziesięcioleci wychowywał takich zawodników jak Johansson, Alser, Stellan Bengtson, Waldner, Persson, Appelgren, Lind i innych nie istnieje w wielkim światowym pinpongu.
Bardzo mała liczba trenujących zawodników, emigracja najlepszych trenerów, złe wzorce treningowe, nieprawdopodobnie długa żywotność sportowa starych mistrzów spowodowała kryzys szwedzkiego pingponga.
Kiedy zaczęto sięgać po chińskich zawodników raptem okazało się, że za niewielkie pieniądze i szybko można zbudować dobre zespoły na europejskim poziomie.
Efekt dzisiejszy jest taki, że przynajmniej połowa europejskich reprezentacji ma w swoich składach przynajmniej jednego lub więcej Azjatów.
Iluż perspektywicznych europejskich zawodników i zawodniczek na tym traci?
Dobrze to, czy źle?
Czy należy bezkrytycznie korzystać z wiedzy i umiejętności Chińczyków?
Po pierwsze, by odpowiedzieć sobie na to pytanie trzeba zdać sobie sprawę, że wyszli oni z zupełnie innego systemu szkolenia i motywacji do bycia lepszym.
W ośrodkach w Chinach bycie lepszym oznacza lepsze i dostatniejsze życie.
Siłą rzeczy jest większa konkurencja, bo na miejsce jednego jest kilku następnych.
Ileż to się nasłuchałem historii od trenerów i zawodniczek o stosowanych karach za słabe wyniki, czy niesubordynację na treningu.
W Europie (i bardzo dobrze) byłoby to do nie do pomyślenia.
Pamiętajmy, że Chiny to kraj stale łamiący prawa człowieka, strzelający do swoich obywateli i okupant, gdzie jednostka jest traktowana według marksistowskiej ideologii.
Nie dziwi mnie więc chęć opuszczania tego kraju i chęci poznania lepszego życia np. za pomocą umiejętności grania w tenisa stołowego.
Problem jest tylko potem jak te umiejętności wykorzystywać na co dzień w krajach emigracji.
Tutaj obydwie strony muszą wykazać się zrozumieniem i wolą dopasowania do inności mentalnej, czy kulturowej.
Europa robi to jednak źle.
Z jednej strony rzadko można spotkać chińskiego gracza w boksie zawodnika ME, MŚ, czy IO.
Z drugiej strony Chińczycy traktowani są jako sparingpartnerzy do odbijania, co im z reguły pasuje.
Zrobią swoje i idą do domu.
Co jednak z korzystaniem z ich wiedzy, co z pytaniami i odpowiedziami na kluczowe pytania dotyczące szkolenia, osobowości mistrza itd?
Z następnej strony Chińczycy to krótka, wygodniejsza droga do osiągania klubowych, czy reprezentacyjnych sukcesów kosztem rodzimej pracy z europejskim narybkiem.
Pytam się ile jest klubów pracujących z młodzieżą i dziećmi planując pracę na dekady?
Pytam się ile jest klubów zatrudniających Chińczyków, ale nie korzystających z ich wiedzy i nie pracujących z młodzieżą?
Rozleniwiony i nie za bardzo już w siebie wierzący europejski trener powinien ucząc się od Chińczyków budować własną europejską szkołę tenisa stołowego dostosowaną do panujących tu realiów.
Europejska szkoła tenisa stołowego nie ma na dzień dzisiejszy szans zaproponować tylu godzin treningu i nieludzkich obciążeń serwowanych zawodnikom wybranych z 500 milionów uprawiających tenis stołowy Chinach.
Widzę natomiast szansę w większej kreatywności i jakości treningu.
Tylko tak: ucząc się od innych i budując własną szkołę europejskiego tenisa stołowego Europa będzie znowu dumna z własnych graczy.
Zbyszek Stefański