Cdn. 25 lecia nowożytnej Polski. Życie na gorąco.
Jak twierdzą znawcy, polski tenis
stołowy dorobił się własnej afery z kupowaniem wyniku sportowego.
Domniemane zdarzenie opisał białostocki dodatek do „Gazety
Wyborczej”. W artykule tym autor opisuje zdarzenie, którym było
ponoć próba przekupstwa jednego z zawodników z białostockich
drużyn klubowych tenisa stołowego. Pomijam fakt, czy to prawda, czy
nie, ale artykuł ten insynuuje, że były inne mecze, w których
mogło dojść do zdarzeń przestępczych
- jak sugeruje WR PZTS. Przewodniczący tego wydziału jest tak pewny
swego, że wymienia z imienia i nazwiska potencjalnego przestępcę,
zdając sobie zapewne sprawę z konsekwencji takiego pomówienia.
Wygląda na to, że przewodniczący WR PZTS za nic ma skutki
ewentualnych przekroczeń uprawnień, obrazy, zniesławienia. Komisja
Dyscyplinarna to jedyna komisja wymieniona w statucie związku,
oznacza to, że nie ma ważniejszej komisji związkowej. Jednak jak
życie pokazuje, to nieprawda, albo - jak mówi młodzież - gówno
prawda. Jej orzeczenia to jedno, a działania Związku to drugie.
Ważniejszy okazuje się bieżący cel działaczy niż praworządność.
Działacze związkowi dają glejt przestępcy sportowemu, w zamian za
co, za miejsce 9 –12 na DMS, fundują wycieczkę i pokazują
młodzieży, co może prawo, czyli prawo to może nafiukać
działaczom. Zresztą bezkarność działaczy jest
tak wielka, a bezradność środowiska tak ogromna, że ta władza
jest jak kiepski żart z pałą w tle. My jesteśmy tu, gdzie żyje
demokracja, oni są tam, gdzie zomo-demokracja. Niepełnosprawni Polska jest potęgą, gdy chodzi o
tenis stołowy, jednak co jaki czas w wyniku nieprzemyślanych
działań środowisko to wybucha skandalem. Ostatni passus to
oczywiście wpis o wykluczeniu zawodników 35+. Bzdura, nonsens, ale
jak słychać, prezes Wojciech zainterweniował i mają się z tego
wycofać.
Rozumiem pęd do medali, zwycięstw i
orderów, jednak przypomniano mi aferę w hiszpańskiej lidze na
wózkach, gdzie okazało się, że niepełnosprawni stanowili mniej
niż 50% zawodników, a to była bogata w sponsorów liga. Pazerność
na łatwe pieniądze nie zna granic ani żadnych zahamowań, ważny
jest szmal. Co to ma wspólnego z polskim tenisem stołowym? Jak
mówią mi moi niepełnosprawni zawodnicy, i w polskim narodowym
tenisie stołowym zacierają się granice między niepełnosprawnością
a ułomnością. I decydenci muszą odpowiedzieć, co jest
ważniejsze, czy niepełnosprawność, czy też pęd po medale i
naciąganie ułomności do niepełnosprawności. PZTS schodzi na psy, autor zwrócił
ostatnio uwagę Ministrowi ds. sportu na faszyzację tego związku,
która przejawia się w dyskryminacji o formach niespotykanych w
innych związkach sportowych. Bo czyżby zapis w regulaminie
dotyczącym niepełnosprawnych zawodników i ograniczenia wynikające
z przekroczenia limitu wieku nie są podobne do tych stosowanych
przez faszystów w przypadku Żydów? Gdyby nie protesty, to może
doczekalibyśmy się czegoś jeszcze bardziej groźnego, może
obowiązkowej „sportowej eutanazji”. Nie wiem, co było
inspiracją takich zachowań, ale ich inicjatorzy oraz osoby, które
się na to zgodziły powinny odejść ze Związku, bo nie gwarantują,
że nie powtórzą tego w przyszłości. Dziś niepełnosprawni, jutro rudzi,
pojutrze Żydzi, a w nocy do twego domu wtargną bojówki by wygnać
cię z twojej własności, za to, żeś za stary. Gdzie zawodnicy z tamtych lat. W 1970 roku w Polskim Związku Tenisa
Stołowego było zarejestrowanych 14 000 zawodników seniorów/-ek,
po 44 latach zostało 50% z tych 14 tys. W 1991 roku po wprowadzeniu
licencji zawodniczych było tych zawodników około 20 000 łącznie
z młodzieżą i był to drugi najliczniejszy związek sportowy w
kraju, pierwszym oczywiście była piłka nożna. Przyrost ten był
wynikiem boomu z lat 80 związanego z Andrzejem Grubbą i Leszkiem
Kucharskim. Obydwaj zawodnicy zostali wykorzystani politycznie przez
WRON-ę, ale na szczęście nie chodziło o czystą politykę, a
politykę społeczną. WRON-a zawłaszczyła sukces sportowy obydwu
zawodników i postanowiła wymienionych wykreować na pierwszych
sportowych celebrytów, a tamtej władzy sukces był potrzebny.
Pokłosie tamtych czasów mamy do tej pory, postawiony na postument
zawodnik błyszczy w promieniach sławy, choć nie zawsze jest ona
zasłużona. Dla mnie okres ostatnich 25 lat nie odcisnął żadnego
piętna na polskim tenisie stołowym, bardziej skorzystała niemiecka
młodzież niż polska. Japonia 2014 – DMŚ. Wycieczka do Japonii udała się naszej
delegacji. Na koszt podatnika polskiego tzw. reprezentanci polskiego
tenisa stołowego od kilkunastu lat potwierdzają, że nic nie
zmieniło się w polskim wyczynowym tenisie stołowym. Ustabilizowany
model współzawodnictwa sportowego, standardowy model treningu. ”Nad
Wisłą bez zmian”, można rzec. Czy jako podatnik, od ponad 30 lat
finansujący tę dyscyplinę sportu, mam prawo zażądać zmian? Czy
może bezkrytycznie obserwować, jak szasta się moją kasą, która
zamiast na wsparcie mojej emerytury idzie na igrzyska? Znana Czytelniczka stawia śmiałą
diagnozę, nie jest gorzej, ale nie jest i lepiej, czyli stagnacja, a
jakby się udało wygrać z Portugalią ho, ho, to byłoby to. Ja
powiem coś bardziej drastycznego, jest coraz gorzej, albo jeszcze
gorzej niż gorzej. Portugalia, o której nikt nie słyszał parę
lat temu, zaczyna nas wyprzedzać i podąża ścieżką wznoszącą.
Mimo że w jej szeregach brak adoptowanych Chińczyków, a
trenujących regularnie zawodników jest dużo mniej niż u nas,
staje się potęgą EUROPEJSKĄ, co jest grane. Rozumiem, że na rybach można dostać
olśnienia, najczęściej jest to jednak co najwyżej od odbicia
promienia słonecznego od lustra wody. Można być genialnym
zawodnikiem. Jedno z drugim nie musi jednak chodzić w parze, by być
olśnionym trenerem. Portugalia jest lepsza. Mądry i dobry trener powie swoim
zawodniczkom/-om, słuchajcie moi mili, tu kończy się moja wiedza i
umiejętności, jeżeli dalej będziecie u mnie, to nic wielkiego nie
osiągnięcie, ale jeżeli jesteście łasi na sukcesy sportowe, to
idźcie do tego a tego, może on wam podpowie. I mamy właśnie taką sytuację, że
bez kogoś z zewnątrz nasze ambitne zawodniczki/-cy nie zrobią
kroku do przodu. Stoimy krok nad przepaścią, a dalej
wierzymy, że jak zrobimy krok naprzód, to się wzniesiemy, lecz to
nieprawda, potrzebujemy obejść przepaść, ale to wymaga zmiany
przewodnika, i nie tylko przewodnika, trzeba porzucić tych, co nie
chcą zrozumieć istoty zmiany i przemiany. Ktoś ma uwagę, że nasi się nie
ogrywają w międzynarodowych turniejach, brak im obycia
turniejowego, jednak zarazem wszystko robimy, by się nie ogrywali na
wewnętrznych polskich GP. Mamy całą armię obcokrajowców
grających w naszych ligach, jednak robimy wszystko, by nasi
milusińscy nie potykali się z takimi zawodnikami. I co później,
wychodzi taka milusińska, milusiński i widzi jakiego innego, ręka
drętwieje, w głowie chaos i słup soli z Wieliczki. Postuluje się wysyłać tych naszych
na międzynarodowe turnieje, ale to marnotrawstwo kasy, jeżeli taki
zawodnik, zawodniczka nie potrafi w kraju ograć tych obcokrajowców,
tych naszych chińskich „tramwajarzy, kelnerów, kucharzy” to po
co marnować kasę. Droga Czytelniczko, zgadzam się z tobą
w jednej kwestii, ładnie napisane, ale wnioski do bani. Krzysztof Piwowarski
|