AK. Pewnie dlatego, że musiał się wywiązać z notarialnych obietnic.
SD. (śmiech) Jednak nigdy nie odczuwałem jakiejś niechęci, ze strony żony p. Kornela.
Można tłumaczyć to tym, że widział we mnie duży talent, był zafascynowany tą dyscypliną sportową i widział też w tym swoją szansę jako trener, aby zaistnieć dobrym wynikiem swego wychowanka. Gdy miałem 20 lat, wyjechał do Niemiec i zaczął pracować jako główny trenerlandu Bawarii. Ale nawet wyjeżdżając tam, pamiętał o mnie. W czasie wakacji wyjeżdżałem dwukrotnie, rok po roku, na miesiąc do Niemiec. Miałem zajęcia w szóstoligowym klubie i za to otrzymywałem jeszcze 1500 DM. To były dla mnie nieprawdopodobne pieniądze, jak na tamte czasy. Czyli pamiętało mnie nawet, gdy byłem pełnoletni i cały czas starał się pomagać mi. Za to, p. Kornela bardzo ceniłem i byłem mu wdzięczy. Gdy później wyjechałem za granicę w wieku 29 lat, do Niemiec i Francji, to nasze kontakty były rzadsze, ale czasami spotykaliśmy się. Pewnego razu przypominam sobie, zostałem zaproszony z małżonką do Wisły. Pan Kornel miał domek letniskowy w Wiśle-Jaworniku, malowniczo położony. Była jakaś uroczystość połączona z rożnem. Piekliśmy prosiaka w swojskiej atmosferze. Nigdy o mnie nie zapominał i praktycznie, aż do śmierci, traktował jak członka swojej rodziny. Także, mogę powiedzieć, że zawdzięczam mu szystko. Pan Mieczysław Pięta mnie dostrzegł itd., ale w momencie, gdy rzeszedłem do Gliwic, to p. Kornel – od A do Zet - ukształtował mnie w sporcie. Dlatego,będę zawsze go z wdzięcznością wspominał.
AK. Przypuszczam, że był zadowolony z efektów, wychował przecież jednego z najlepszych zawodników w historii polskiego tenisa stołowego. Z czasu świetności AZS Gliwice?
SD. Tak oczywiście. Mógł czuć się spełniony, mógł pochwalić się swoimi osiągnięciami renerskimi. W rozgrywkach o Mistrzostwo Polski - AZS Gliwice - występował w najwyższej lidze przez 48 sezonów. Najdłużej w historii tenisa stołowego w Polsce. To fakt, ale tenis stołowy był jego życiową pasją, on się po prostu w tym zatracał. Przecież normalnie pracował w biurze projektów, od 16,17:00 rozpoczynały się treningi. Praktycznie cały dzień nie było go w domu. Kochał to, co robił, widział tego efekty, a wtedy pracuje się o wiele łatwiej. Przede wszystkim osiągał sukcesy z drużyną, bo rywalizację w MP wygrywała wielokrotnie, liczne medale w indywidualnych MP seniorów. Mógł czuć się odpowiedzialny za sukcesy w Superlidze Europejskiej i Mistrzostwach Europy, jego podopieczny został dwukrotnie Mistrzem Polski Młodzików w Wałbrzychu i Gliwicach, w juniorach byłem Wicemistrzem Polski. W seniorach przebiłem się do pierwszego składu i te wszystkie sukcesy z Andrzejem Grubbą i Leszkiem Kucharskim, to była cały czas zasługa tego człowieka. Na Mistrzostwach Świata w New Delhi (1987r.), w sześcioosobowym składzie - ze mną - czterech było z Gliwic: Norbert Mnich, Mirosław Pierończyk, Piotr Molenda. To były motywy, które bardzo go dopingowały. Zawsze będę pamiętał pana Kornela, jako człowieka sukcesu sportowego, świetnego trenera i niezwykle towarzyskiego, z poczuciem humoru człowieka.
AK. Uprzejmie dziękuję za ciekawą gawędę sportową.
Ze Stefanem Dryszlem rozmawiał Andrzej Krypel – Gliwice, dn. 13 grudnia 2010 roku.