Do przełomu lat 80/90-tych na palcach jednej ręki chyba
można byłoby wymienić medale na MŚ, czy Europy.
Polski tenis stołowy był kopciuszkiem Starego Kontynentu, a
medal na ważnej imprezie był traktowany jak cud. Fenomen Andrzeja Grubby i Leszka Kucharskiego został
kompletnie niewykorzystany i zaprzepaszczony w powodzi walki o prywatne
interesy. Jedynym plusem tamtych czasów było zaangażowanie Jurka
Grycana i tak zaczęły się sypać medale z ME juniorów. Z uznaniem trzeba stwierdzić, że trwa to do dziś. Jednak, co dalej? Nie ma absolutnej koncepcji jak zagospodarować
utalentowanego zawodnika po skończeniu przez niego wieku juniora. Zawodnicy szybko gonią za byle pieniądzem i przechodzą do
nieprzygotowanych z reguły do dalszego szkolenia klubów. Może tu zainwestować pieniądze? W kluby, w dobrych, młodych, głodnych sukcesów młodych
szkoleniowców szkolących w klubach? Lucek Błaszczyk i spółka mieli po skończeniu wieku juniora
zapisane w kontraktach ze związkiem, że muszą jeszcze parę lat zostać w kraju i
wspólnie trenować. Dlaczego to zarzucono skoro przyniosło tak dobre efekty? Głupota, czy niekompetencja? Sukcesem takich czasów było powstanie gdańskiego ośrodka? Z perspektywy czasów powiem: nie wiem. Otóż na pewno przypadkiem naprzeciwko przycupnęła jedna z
firm dystrybucyjnych sprzętu, której współzałożycielem i współwłaścicielem był
jeden z prezesów. Czyż to nie przypadek, że - jak pamiętam parę miesięcy
później - powstała inna firma dystrybucyjna z przedrostkiem A przed nazwą swego gdańskiego
konkurenta? Jej właścicielem był do niedawna dzisiejszy prezes. To na osi tego
konfliktu przy udziale innych firm stracono już przeszło 24 lata. Na marginesie chciałbym dodać, że szanuję ówczesną decyzję jednego z ówczesnych wiceprezesów, który jak 3 najważniejszy właściciel jednej z firm
dystrybucyjnych zrezygnował z piastowania kierowniczych funkcji związku. Odsunął się i zajął się biznesem. Czy to nie przypadek, że jeden z byłych prezesów za jeden ze
swoich największych sukcesów uznał fakt pogodzenia interesów właścicieli firm
dystrybucyjnych?
Śmiać się, czy płakać nad takimi dokonaniami.
Jeszcze w uszach brzmią mi słowa jednego z głównych
dzisiejszych zarządzających sprzed roku, gdy mówił jak to jedno małe logo
jednego z byłych prezesów-właścicieli omyłkowo umieszczone na plakacie ważnej
imprezy kosztem innego byłego prezesa-właściciela wywołało pingpongowe trzęsienie ziemi.
W powodzi walki o
wpływy i interesy zapomniano o trenerze i zawodniku. To m.in dlatego polski instruktor jest niedoceniany, słabo
opłacany, często niedouczony, nieprzygotowany do zawodu, tolerujący oszukiwanie
(np. nagminne tuningowanie) itd.
Nasi najlepsi trenerzy (czy najlepsi?) piastujący od lat
stanowiska trenerów kadry nie uczestniczą praktycznie w żadnych zagranicznych
seminariach, czy stażach. Kto kontroluje poczynania trenerów kadry od strony
merytorycznej? Z kim ustalane są główne kierunki szkolenia i jak się to ma
do współczesnych wymogów? Jak długo można się uczyć od tych samych kolegów szkolących
właściwie tak samo? Efektem tego są coraz słabsze wyniki naszych najlepszych
zawodników i to na tle chyba największego kryzysu europejskiego powojennego. Gdy się nie zrozumie,
że tandem trener – zawodnik jest
najważniejszym ogniwem w całym systemie szkolenia to możemy tylko liczyć na
cud. Jednak kolejne ekipy rządzące polskim tenisem stołowym
udowadniają, że nie trener-zawodnik są najważniejsi tylko oni sami! Ps I ja również słyszę od lat o planach napisania książki branżowej
wybrzeżowych trenerów. Apel: napiszcie ją i jak najszybciej wydajcie. To będzie
coś! Z.S
Historyczny
pech, cz. 2
|